Postanowiwszy poprawę, rozejrzałam się wokół. Znajdowałam
się w dosyć ładnej dzielnicy miasta docelowego. Z informacji wynikało, że
znajdę tutaj Mortengai – osobę pomagającą Posłannikom w wykonaniu bardziej
skomplikowanych zadań. Pierwszy raz miałam spotkać się z kimś takim. Chociaż
wciąż żyli, Mortengai zyskiwali zdolność widzenia Czcigodnej oraz jej
pomocników. Najczęściej działo się to wskutek tragicznej śmierci. Pojawiająca
się w Sementii zbyt wcześnie niż jej przeznaczono dusza otrzymywała możliwość
wyboru: sąd lub drugie życie w zamian za obietnicę współpracy ze Żniwiarzami,
jak nas czasem potocznie nazywano. Oczywiście nie każdy był godzien uwagi. Pani
wybierała tylko jednostki wystarczająco silne, posiadające odpowiednią
percepcję duchową i wolę istnienia. Większość szczęśliwców zgadzała się,
powracając do świata żywych. Zwykli ludzie odbierali to jako wybudzenie ze
śpiączki lub przeżycie śmierci klinicznej, a sami zainteresowani nie
wyprowadzali ich z błędu. Nie mogli mieszać bliskich w sprawy świata
pozagrobowego. Zresztą taka współpraca zdarzała się rzadko, więc i po co było o
tym wspominać? Podejrzewałam, że moje Mortengai mocno się zdziwiło, gdy
otrzymało rozkaz od Czcigodnej.
Nie zwlekając dłużej ruszyłam na poszukiwania odpowiedniego
domu. Dość dokładne wytyczne pozwoliły mi na wylądowanie zaledwie kilka kroków
od wskazanego w aktach budynku. Stanęłam
przed główną bramą, wzrokiem lustrując miejsce, w którym miałam zamieszkać.
Najwidoczniej Mortengai nie należało do najbiedniejszych obywateli miasta,
skoro stać go było na wytworną willę otoczoną sporym ogrodem. Czarne ogrodzenie
wykonane z metalu uformowanego na kształt pnączy chroniło przed nieproszonymi
gośćmi dwupiętrowy dom w stylu greckim. Biały kamień mocno kontrastował z
zielenią pnącego się po ścianach bluszczu. Niewielkie rozmiary prostokątnych
okienek głęboko osadzonych w kamieniu rekompensowała ich ilość. Naliczyłam
pięć, a miałam przed oczami zaledwie fragment budowli. Drobne schodki
prowadziły od wyłożonego białymi kamyczkami podjazdu aż do potężnych, jasnobrązowych
drzwi. Dzięki wyostrzonemu wzrokowi byłam w stanie dostrzec nawet złotą kołatkę
w kształcie dwóch splecionych węży. Dziwne. Niespecjalnie mi tutaj pasowała.
Zresztą nie tylko ona zaskakiwała. Sam ogród stanowił zagadkę. Z jakiegoś
powodu ograniczał się tylko do przeróżnych rodzajów krzewów róży porozrzucanych
tu i ówdzie, jak gdyby twórczyni koncepcji nie miała pomysłu na aranżację. O
tej porze roku wszystkie tonęły w kwiatach, wypełniając powietrze słodką wonią.
W dodatku ta huśtawka na środku… Dom oraz ogród stanowiły dwa odrębne światy na
siłę złączone w jednym miejscu. Mimo to całość podobała mi się. Kiedy jeszcze
żyłam, kochałam ogrody i potrafiłam spędzać w nich całe dnie. Willa zaś
przywodziła mi na myśl Grecję, moją ojczyznę. Możliwe, że Czcigodna wysłała
mnie w takie miejsce, by sprawdzić, czy pozbyłam się sentymentów z przeszłości.
No cóż, po tej kobiecie spodziewałam się wszystkiego.
- Dobra, wystarczy tych rozmyślań – mruknęłam pod nosem,
kierując się w stronę wejścia. Korzystając ze swoich umiejętności, zgrabnie
przeskoczyłam płot, ominęłam zabezpieczenia oraz monitoring, po czym raczej
wpłynęłam niż wbiegłam po schodach i stanęłam przed drzwiami. Pewnym ruchem
zastukałam kołatką, choć irracjonalne przeczucie kazało mi trzymać się z daleka
od tych węży. Co za głupota. Na odpowiedź nie czekałam długo. Otworzyła mi
całkiem wysoka blondynka koło trzydziestki.
- Och, to ty. Proszę, wejdź. – Nie wyglądała na zaskoczoną.
Raczej obojętnie podsumowała fakty.
W żołnierskim tempie minęłam ją, by następnie znaleźć się w
przestronnym holu. Pomalowane na jaskrawożółto ściany oraz kilka sporych luster
w złotych ramach czyniły pomieszczenie bardzo przestronnym. Przez dwa okienka
sączyło się słabe światło dogasającego popołudnia. Mortengai gestem wskazała
mi, żebym ruszyła za nią. Minąwszy kilka łuków, które zastępowały drzwi,
weszłyśmy do dużego salonu. Znowu ta żółć. Moja towarzyszka opadła na białą
kanapę ze skóry.
- Usiądź – poprosiła tonem brzmiącym bardziej jak rozkaz niż
uprzejma sugestia. Nie podobało mi się to, ale zajęłam miejsce naprzeciwko, nie
chcąc prowokować konfliktów już pierwszego dnia naszej współpracy. Zamilkłyśmy, obserwując się wzajemnie. Bez
wątpienia była kobietą sukcesu. Z całej jej sylwetki emanowała pewność siebie
oraz elegancja. W dodatku urodą też mogła się szczycić. Przewyższała mnie o
dokładnie dziesięć centymetrów. Włosy w kolorze dojrzałej pszenicy sięgały do
podbródka, układając się w lekkie fale. Przystrzyżona prosto grzywka opadała na
oczy, którymi wręcz hipnotyzowała. Zielone tęczówki z wyraźnym cętkowaniem
taksowały mnie od góry do dołu. Oprawa oczu w kształcie migdała nadawała im
zwierzęcego charakteru, jak gdybym spoglądała w oczy drapieżnika. Ten wąski
kształt… Chyba już domyślałam się, skąd wzięła się wężowa kołatka na drzwiach.
Właścicielka tego domu sama przypominała gotującą się do ataku kobrę i tylko
niewielki pieprzyk pod prawym okiem łagodził to wrażenie. Ostre rysy twarzy,
blade, drobne usta oraz jasna, lekko zaróżowiona cera pozbawiona zmarszczek – z
pewnością intrygowała. Oczywiście dbała też o sylwetkę, która była smukła, ale jednocześnie
wysportowana. Najprawdopodobniej pracowała w biurze, gdyż miała na sobie damski
garnitur w białym kolorze. Wydawałoby
się, że stanowiła ideał, ale w tej otoczce coś mi się nie podobało. Musiałam
zachować czujność.
- Całkiem ładna z ciebie istotka. – Nieoczekiwanie przerwała
milczenie, uśmiechając się delikatnie. –
Jak ci na imię?
- Nazywam się Raisa Kaulos. Przybyłam tutaj na rozkaz
Najwyżej Pani Sementii, Czcigodnej Śmierci. Na mocy zawartego z nią kontraktu…
- Już, już, wystarczy. – Machnęła niecierpliwie ręką,
przerwawszy mą wypowiedź. – Ja to wszystko wiem, droga Raiso. Mogę tak do
ciebie mówić, prawda? Oszczędź mi więc przykrych formalności i przejdźmy do
konkretów. Jestem zapracowaną osobą. Czas to dla mnie wartość przewyższająca
jeśli nie pieniądze, to na pewno nudne, urzędnicze przemowy. Jestem Iva Montez.
Możesz być pewna, że wywiążę się z umowy. Korzystaj więc do woli z wszystkich
pomieszczeń w tym domu oraz z ich wyposażenia. Pokój dla ciebie czeka na górze.
Odpowiednio go umeblowałam, ubrania przygotowałam według zaleceń twojej
ukochanej pani, więc powinno być w porządku. A co do informacji… Nie ma tak
łatwo. Będziesz musiała na nie zasłużyć. – Twarz kobiety wykrzywił jadowity
uśmieszek, a zielone tęczówki pociemniały. Miałam ochotę się wzdrygnąć.
- Zgodnie z zasadami masz obowiązek dostarczenia mi
wszystkiego, czego potrzebuję, w tym niezbędnych danych. W razie braku
współpracy z twojej strony będę zmuszona poinformować moich przełożonych,
którzy wyznaczą odpowiednią karę. Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne –
odparłam oschle.
- Aj, jaka straszna. Nie musisz być taka sztywna. Po prostu
chciałam się trochę podroczyć. Zresztą co taki słaby człowiek jak ja mógłby ci
zrobić? – Nagła zmiana zachowania Ivy zaskakiwała, ale nie dałam tego po sobie
poznać. – Chciałabyś zerknąć do innych pomieszczeń czy masz jeszcze jakieś
pytania?
- Przybyłam tylko potwierdzić lokalizację. Skoro mamy to za
sobą, udam się na patrol. – Marzyłam o tym, żeby się stąd wydostać. Niepokoiło mnie
zachowanie Mortengai. Wydawało się, że igra ze mną, bawi się w kotka i myszkę,
ukrywając prawdziwe zamiary pod maską pozorów zmieniającą się niczym kameleon.
Nie mogłam jednak okazać strachu. Byłam jej zwierzchniczką, ale wyższa pozycja
w hierarchii wcale mi nie zapewniała dominującej pozycji w tej relacji.
Musiałam zapracować sobie na to nieugiętą wolą oraz postawą pełną pewności
siebie. W trakcie walki z demonami nie miałam z tym problemu, lecz tutaj trafiłam
na trudną przeciwniczkę. W dodatku stałam z nią po jednej stronie barykady. Jawne
okazanie wrogości czy kłótnie nie wchodziły w grę. Trzeba było rozegrać to
taktycznie.
- Wybacz, że ci przerywam opracowywanie strategii, jednakże
wolałabym, byś zwiedziła najpierw dom. Później będę zajęta projektem, a nie
wypada, by gość został pozostawiony bez minimalnej wiedzy na temat planu
budynku. Chodźmy. – Energicznie poderwała się do góry, nie pozwalając mi na
słowo protestu. Przegrałam tę partię. Ruszyłam za nią, starając się nie okazać
frustracji. Z pewnością na to czekała, ale nie zamierzałam dawać jej tej
satysfakcji.
- Twój pokój jest na piętrze. Wiem, że nie możesz się
doczekać, ale tam udamy się za chwilkę. Na początek chciałabym pokazać ci
parter. Znajduje się tutaj salon, kuchnia, duża łazienka oraz hol. Całkiem skromnie,
nie uważasz? Cóż, preferuję artystyczny minimalizm... Przynajmniej tutaj, bo
piętro wygląda inaczej… – Rozkręciła się na dobre, wręcz promieniejąc dumą, co
kazało mi przypuszczać, iż jest autorką wystroju. Po kolei oprowadzała mnie po
pomieszczeniach zaprojektowanych w podobnym stylu. Wszechobecna żółć biła po
oczach, w niektórych miejscach łagodzona bielą. Przypatrywałam się wszystkiego
z obojętnością. Znajomość miejsca tymczasowego pobytu nie była dla Posłannika
kluczową informacją. Liczyła się tylko misja.
W końcu, po zwiedzeniu wszystkich pokoi, nawet tak
absurdalnych jak sauna czy niewielka wnęka z kolekcją białej broni, dotarłyśmy
do kresu wycieczki. Już na pierwszy rzut oka to miejsce różniło się od
pozostałych. Oddzielone było od przestrzeni domu mahoniowymi drzwiami, które
nijak pasowały do jasnego, radosnego wystroju. Sam fakt, że właścicielka
umieściła tutaj drzwi podkreślał mój status intruza wymagającego odizolowania
od sfery prywatnej życia Mortengai. Energicznie nacisnęłam klamkę, po czym
wmaszerowałam do środka. Radosne kolory słońca zastąpione zostały przez ciemne
fiolety oraz szarości. Przez jedno okienko sączyło się słabe światełko, co
sprawiało, że pokój tonął w półmroku. Jedynie dzięki wyostrzonym zmysłom
zdołałam ocenić jego wielkość na jakieś dziesięć i pół metra kwadratowego.
Wystarczająco. Wyposażenie również ograniczało się do podstawowych sprzętów.
Przy jednej ze ścian, na środku stało spore łóżko z baldachimem. Koło niego
tkwiła niewielka, mahoniowa komódka. Poza tym odnotowałam jeszcze dużą,
przeszkloną szafę oraz kilka regałów. Usłyszałam pstryknięcie za sobą. Na
ścianach zapaliły się czarne kinkiety mające kształt starych latarni.
- I jak ci się podoba, droga Raiso? Starałam się
odzwierciedlić twój mroczny wizerunek. Całkiem nieźle wyszło, prawda? –
wymruczała, kładąc mi ręce na ramionach. Zesztywniałam, zastanawiając się, co
znowu planowała.
- Liczę na owocną współpracę, Posłanniczko – wyszeptała mi
do ucha, po czym zgrabnie obróciła się i dostojnie, jak gdyby nigdy nic, udała
się w kierunku pomieszczenia na końcu korytarza. Gabinet.
Po chwili zastanowienia postanowiłam pójść na wcześniej zaplanowany patrol. Wprawdzie szanse na odnalezienie chłopaka były niewielkie, gdyż słońce skrywało się już za horyzont, lecz musiałam ochłonąć po spotkaniu z moim Mortengai.
Po chwili zastanowienia postanowiłam pójść na wcześniej zaplanowany patrol. Wprawdzie szanse na odnalezienie chłopaka były niewielkie, gdyż słońce skrywało się już za horyzont, lecz musiałam ochłonąć po spotkaniu z moim Mortengai.
~*~
Oto i pierwszy rozdział. Nie bez przyczyny wybrałam dzisiejszy dzień, w końcu mamy Halloween! Obchodzicie je jakoś? Ja zazwyczaj robię sobie maraton horrorów;P Co do samej notki, niewiele się dzieje.Możecie za to poznać nową wersję Ivy, która będzie chyba jedną z ciekawszych postaci tutaj. Macie już jakieś swoje przemyślenia na jej temat?
Nadal pracuję nad uzupełnianiem zaległości, ale filozofia oświecenia znacznie mi to utrudnia, za co przepraszam;)
I na zakończenie bardzo halloweenowa nutka dla Was - This is Halloween.
I na zakończenie bardzo halloweenowa nutka dla Was - This is Halloween.